| Źródło: SENS
Boisz się? To skacz!
Po waszym skoku ze stratosfery gratulował wam sam Felix Baumgartner. A jednak tuż przed bałeś się…
Bałem się przede wszystkim nieznanego, przecież nikt na świecie w formacji spadochronowej jeszcze z takiej wysokości z balonu nie skoczył. Lekarz Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej powiedział nam, że na górze od śmierci będzie dzielić nas właściwie 15 sekund, bo tyle czasu upływa od ewentualnego uszkodzenia instalacji tlenowej do utraty przytomności, potem zostaje minuta, może dwie do zgonu. Ta informacja spowodowała, że zacząłem się naprawdę bać, a emocje falowały. Raz czułem, że dam radę, potem górę brały lęki – to była ciągła walka ze sobą, ale jednak bardzo cenna, bo takie zmagania dają kapitał na całe życie. Ostatecznie było bardzo bezpiecznie. Polska Agencja Żeglugi Powietrznej
zamknęła 1/3 przestrzeni powietrznej kraju, mieliśmy najlepszy sprzęt, pomagała nam jednostka GROM-u. Zresztą sam sprzęt spadochronowy nie był dla mnie problemem – jest i tak zawsze sprawdzany, poza tym ma też spadochron zapasowy i automat. Problemem była dla mnie instalacja tlenowa, bo się na tym kompletnie nie znałem. Mimo wszystko – skoczyłem.
Przed głównym skokiem miałem w głowie wiele scenariuszy dotyczących tego, jak będę lądował, jak sobie poradzę z przeszkodami typu linie energetyczne, budynki, woda czy lasy, które mogą okazać się bardzo niebezpieczne. Gdy wznieśliśmy się ponad chmury, wszystkie problemy zniknęły. To, co urastało do rangi dramatu, nie było już widoczne. To było nie tylko doznanie emocjonalne, ale i duchowe. Nie w pełni rozumiem znaczenie tego słowa, ale jeżeli coś mógłbym nazwać mistycznym, to była to właśnie ta piękna chwila tam w górze.
A potem powstała książka „Historia tysiąca lęków”.
Skok otworzył we mnie jakąś przedziwną przestrzeń i automatycznie coś zaczęło się dziać. Spisywałem to, a odtwarzając sobie ważne przeżycia z okresu przygotowań, samego skoku, ale i wcześniejszych doświadczeń, np. takich jak błędna diagnoza choroby, przygody na wspinaczce w Alpach czy przeprowadzka do Nowej Zelandii, poczułem coś zupełnie odmiennego od wcześniejszych doznań. Pisanie samo w sobie było nieprawdopodobnym przeżyciem, a rok 2015 okazał się dzięki temu najlepszym rokiem w moim życiu, i tak właśnie powstała książka „Historia tysiąca lęków”. Sam ją wydałem, czego też musiałem się przecież od początku nauczyć. Fajnie jest wchodzić w obszary, których się kompletnie nie zna. Skok, cały ten projekt, łącznie z napisaniem i wydaniem książki, pokazał mi właśnie to: ty też możesz! Wiesz, co zrobiłem, kiedy egzemplarze przywieziono z drukarni? Wyjąłem pierwszy z góry i zadedykowałem go samemu sobie. Napisałem w nim: „Tomek, idź zawsze za swoją intuicją, bo nigdy cię nie zawiodła!”.
W książce wyznajesz: „Moje życie to niekończąca się historia lęków”. Czy po skoku zniknęły?
Jak głosi teoria opanowywania trwogi, jeden z podstawowych lęków wynika z naszej świadomości nieuchronnej śmierci. Skacząc, w nieco przewrotny sposób doświadczamy tego, że pokonujemy śmierć. Opisałem skok, ponieważ chciałem pokazać, że zwykły człowiek może skoczyć ze stratosfery, ale może też sobie poradzić z jakąś trudną sprawą osobistą, bo przecież wszyscy jesteśmy różnymi lękami owładnięci. To nie spowodowało, że ja się magicznie pozbyłem lęków – po prostu je diagnozuję, akceptuję i sprawniej sobie z nimi radzę. Mówię sobie: „Skoczyłeś ze stratosfery, to dasz sobie radę i z tym”. Gdybym miał skoczyć jeszcze raz, to już nie byłoby to dla mnie wyzwaniem i dlatego właśnie nie wziąłem udziału w następnym takim przedsięwzięciu. Miałem zaproszenie do skoku z 22 tysięcy, ale odmówiłem, bo ja już tego nie potrzebuję. Wcześniej wyobrażałem sobie, jaka może się pojawić kolejna poprzeczka, a tu się okazało, że pokonanie tego ogromnego lęku anulowało wszystkie inne poprzeczki. Stałem się bogatszy, bo w moim przekonaniu nie jest bogaty ten, kto ma dużo, ale ten, któremu wystarczy to, co ma. Dzięki temu człowiek jest szczęśliwy i zadowolony.
Bardzo dobitnie opisujesz moment największego
strachu. Fragment zatytułowany „Śmierć” jest
inny niż wszystkie.
To moment najbardziej wyraźny, surowy, wręcz atawistyczny. Było to prawdziwe spotkanie człowieka z samym sobą. Podjęcie decyzji o tym, że nie polecę, a potem pewność, że jednak skoczę. To decyzja zerojedynkowa. Nie da się skoczyć do połowy. I to stało się dla mnie bardzo cenne. Doświadczenia siebie jako skutecznego człowieka, który poradził sobie z własnym ogromnym lękiem, czyli z czymś, co jest niematerialne – nie da się niczym zastąpić, ani pieniędzmi, ani pozycją społeczną, ani wsparciem innych. To największa nagroda.
W chwili ostatecznej decyzji: skoczyć czy nie,
co przeważyło? Kto w tobie podjął tę decyzję?
To ciekawe, bo sam tego chyba do końca nie wiem. Ale tak samo jak prawdziwy jest odpowiedzialny Tomek, który się boi, że w razie czego jego syn zostanie sam – tak samo prawdziwy jest szalony Tomek, który chce być szczęśliwym, spełnionym człowiekiem pragnącym doświadczyć największej przygody życia. I tym razem ten drugi zadecydował. Jednak obaj są w pewnym sensie tożsami. To nie są dwa różne bieguny. Według mnie każdy powinien mieć swój świat. Moim światem są skoki spadochronowe, było nim ratownictwo górskie, była wspinaczka. Ja po prostu muszę mieć kontakt z surową przyrodą, bo właśnie tam mogę spotkać samego siebie.
Jesteś psychologiem, a zarazem skoczkiem spadochronowym i ratownikiem górskim. Czy te różne
z pozoru obszary okazują się do siebie podobne?
...
Cały artykuł dostępny na łamach magazynu SENS
Lot balonem Warszawa - wyjątkowa przygoda
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj